PISMO PARAFII ŚCIĘCIA ŚW. JANA CHRZCICIELA W SAMBORZE
Nr 5 (42) Maj 2010 rok.
Na śmierć Prezydenta
Polski…
Boże, nasz
Ojcze, stajemy przed Tobą pełni bólu i niepewności. W wypadku lotniczym po raz
kolejny straciliśmy wspaniałych ludzi, straciliśmy też głowę naszego państwa.
Chcemy Cię prosić z pokorą o nowego prezydenta. Wiesz jak krnąbrnym narodem
jesteśmy, dlatego daj nam prezydenta:
• mądrego i pełnego wiedzy o
świecie, a szczególnie o naszej ojczyźnie;
• pracowitego, przedkładającego
dobro Polski nad swoje zdrowie i wolny czas;
• znającego i kochającego
historię Polski, dostrzegającego i w imieniu nas wszystkich nagradzającego
tych, którzy na tej historii wycisnęli pozytywne piętno;
• skromnego i nie kierującego
się prywatą czy to w znaczeniu materialnym, czy też sensie popularności
ludzkiej;
• prawdomównego, nie
zdobywającego ludzi nie tylko kłamstwem, ale także tym, co ulotne;
• wytrwałego i mężnego, nie
zważającego na nieprzychylne mu ludzkie opinie, ani na wzgardę innych;
• autentycznie wrażliwego na
ludzką biedę, ale bez wrażliwości aktorskiej, właściwej niekiedy ludziom
pierwszych stron gazet;
• szczerze i
sakramentalnie wierzącego w Chrystusa, i kochającego Kościół, ale też
rozumiejącego i szanującego ludzi tej wiary i miłości nie podzielających.
Daj nam Panie
takiego prezydenta! I niech ma żonę, która będzie Jego uzupełnieniem. Niech się
nim opiekuje tak, jak to robią dobre, skromne polskie żony, nie wstydząc się
prostych, ludzkich gestów miłości. A dla nas niech się stara być nie tylko
Pierwszą Damą, ale jak za starych, dobrych czasów Matką. I niech oboje żyją
tak, aby żadna niemądra gazeta nie miała tematu do niemądrych artykułów. Daj
nam Panie takiego prezydenta!
„Już go
mieliście. Już raz wam go dałem. Nie mieliście jeszcze w waszej historii
prezydenta, który choć ułomnie, ale jednak, spełniał te wszystkie oczekiwania i
to naraz: miał mądrość i wiedzę, skromność i bezinteresowność, prawdomówność i
męstwo, szacunek dla ułomnych, miłość do Boga i Kościoła, tolerancję dla
innowierców. A przecież każda z tych cech w jego wykonaniu, była przez was
wykpiwana. Wszystko, co czynił było dla was złe lub śmieszne, a jego dobrego
imienia nawet wasze sądy nie broniły, chociaż prawo nakłada na nie taki
obowiązek. Nigdy w historii Polski nie było czegoś podobnego!”
Czyż Bóg nie
mógłby tak do nas powiedzieć!? Jestem głęboko przekonany, że nasz naród wcale
nie stoi dzisiaj „przed tajemnicą ludzkiej śmierci”. Tą formułą przykrywamy
dzisiaj wszystkie tragiczne wydarzenia, tak jakby Bóg był wielkim niemową albo
szyfrantem a Kościół nie miał zleconej przez Niego misji „rozpoznawania znaków
czasu”. My stoimy dzisiaj przed wielkim znakiem z Nieba. Bóg zabrał nam Głowę
Państwa w dniu, w którym liturgicznie pięć lat temu zabrał nam Ojca Świętego. I
zabrał nam Prezydenta w miejscu, gdzie jest bliżej do nieba, bo tam ginęli nasi
rodacy Chrystusową niewinną śmiercią. Tej tragedii nie można uznać tylko za
tajemnicę. Ona jest znakiem!
Czyż nie jesteśmy świadkami,
jak ten straszliwy brak prawdy i kultury w życiu publicznym na naszych oczach
przechylił czarę goryczy? Czym wstrząsnąć nasz naród, abyśmy przestali nazywać
swawolę wolnością, a każde nieludzkie zachowanie demokracją? Jak przekonać
ludzi, że życie w społecznie zaakceptowanej, a nawet zalegalizowanej nieprawdzie
prowadzi do ruiny?
Tylko
pozwalając ludziom zaznać straszliwego uczucia pustki, po tych, których nie
chcieli. Tak jak było z Jezusem. Bóg nie daje znaków niewidomym. Nie może, więc
jeszcze uważać nas za całkowicie ślepych, jeżeli nie przestał do nas mówić.
Jako wierzący dobrze wiemy, że dopuszcza męczeńskie tragedie, aby ludzie
uniknęli tragedii całkowitych. Dlatego czas, który przed nami, owszem, powinien
być naznaczony ciszą, ale nie może być tylko czasem przeżytym. On musi być
przez nas przemyślany. Przemyślany głęboko i na kolanach przed obrazem z
podpisem „Jezu ufam Tobie”. My, Polacy szczycimy się naszym hymnem, w którym
śpiewamy z przejęciem: „Jeszcze Polska nie zginęła, póki my żyjemy”. Czas
ponownie zrozumieć, że te słowa są prawdziwe tylko wtedy, gdy poprzedza je
inne, ważniejsze stwierdzenie faktu: Jeszcze Polska nie zginęła, póki Ty Jezu
żyjesz i królujesz pośród nas. Póki tutaj szanuje się Twoją prawdę. W Święto
Miłosierdzia, słyszeliśmy, jak Jezus wyrzucał brak wiary swym uczniom, ale też
jak powiedział do nich: Pokój wam. Weźmijcie Ducha Świętego. Komu grzechy
odpuścicie, są im odpuszczone. Słowa pełne ufności i miłosierdzia! Uwierzmy w
nie! Dajmy się prowadzić Duchowi Świętemu i kierujmy się w życiu Jego Prawdą.
Kochajmy naszą Ojczyznę! Kochajmy ją jak pomordowani i polegli w Katyniu!
Kochajmy ją ofiarnie! Kochajmy! Żadna śmierć nie jest daremna, dopóki Jezus
żyje pośród nas! Jego Męka, Śmierć i Zmartwychwstanie, i wypływające z nich
Miłosierdzie, niech ogarnie ofiary tej strasznej katastrofy! I niech ogarnie
nasz naród!
Ñ Ò Ñ Ò Ñ Ò Ñ Ò Ñ Ò
…bądź
wola Twoja…
Srebrzysty
samolot wzniósł się w niebo. On beztrosko szybował ponad chmurami, dumny i
zachwycający. Pod szerokim rozmachem jego mocnych skrzydeł zmieniały się szybko
widoki: lsy, góry, rzeki i równiny. W takt muzyki potężnych silników leciał on
w promieniach słońca. A ziemia owinięta mrokiem, westchnęła ciężko otwierając
swe złowieszcze objęcia…Bolesny jęk…dlaczego?...zawisł nad światem. Szok… Ból…
Łzy… Rozpacz… Zaduma… Czemu tak miało się stać? Niepojęta jest Wola Boża…
Często jest nam trudno pogodzić się z nią, nie rzadko nie rozumiemy Bożych
pomysłów, próbujemy się przeciwstawić Woli Bożej. A jednak On, Bóg
wszechmogący, który stworzył wszechświat, dał nam życie i ma wobec każdego z
nas swój plan o wiele doskonalszy i niżeli ludzki.
Stary
pustelnik o imieniu Sebastian zazwyczaj modlił się w malutkiej kapliczce,
skrytej pośród cienistej doliny. Modlił się przed „Rozpięciem”, które miało na
imię „Chrystus Miłosierny”. W dolinę schodził się lud z całej okolicy, by
wymodlić miłosierdzie i pomoc Boga. Pewnego razu stary Sebastian postanowił
prosić o łaskę i zgiąwszy kolana zaczął się modlić: „Panie, pragnę cierpieć razem z Tobą. Pozwól mi zająć Twoje miejsce.
Chcę wisieć na krzyżu”. I zamarł w całkowitej ciszy, czekając na odpowiedź.
Aż nagle Chrystus otworzył usta i rzekł: „Przyjacielu,
zgadzam się spełnić twą prośbę, lecz pod pewnym warunkiem: cokolwiek by się nie
zdarzyło, co byś nie zobaczył, musisz chronić ciszę. Przyrzekam Ci, Panie!”.
I zamienili się miejscami. Nikt nie zauważył, że odtąd Sebastian wisiał
przybity do krzyża, a Chrystus zajął jego miejsce. Wierzący jak zwykle wznosili
przed krzyżem swe modły, zanosili podziękowania, lecz pustelnik dotrzymując
przyrzeczenia milczał. Aż pewnego dnia przyszedł do świątyni bogacz, modlił się
długo i rzewnie, a gdy po modlitwie odchodził, zapomniał zabrać ze sobą z
klęcznika sakiewkę pełną złotych monet. Sebastian zauważył to, lecz milczenia
nie naruszył. Nie odezwał się nawet wtedy, gdy po godzinie przyszedł biedak,
ujrzał ową sakiewkę i chwyciwszy ją wyszedł, nie dowierzając swemu szczęściu.
Nie otworzył ust, gdy ukląkł przed nim młody człowiek, prosząc o opiekę w
czasie trudnej podróży na morzu. Lecz nie wytrzymał, gdy przybiegł z powrotem
bogacz, który myśląc, że to właśnie ten młody człowiek ukradł jego sakiewkę
pełną złota i rozpaczliwie krzyczał wzywając straż. „Zaczekajcie” – zabrzmiał wówczas niesamowitym głosem Sebastian.
Bogacz i młody człowiek w przerażeniu spojrzeli w górę i ujrzeli, że to
przemawia „Rozpięcie”. I wtedy Sebastian wyjaśnił im wszystko. Bogacz, co tchu
pośpieszył szukać biedaka. Młody człowiek pośpiesznie odszedł, aby nie spóźnić
się na statek. Kiedy w świątyni nie było nikogo, oprócz Jezusa i Sebastiana,
Zbawiciel zwrócił się do pustelnika z naganą: „Zejdź z krzyża. Nie jesteś godzien zajmować to miejsce, bo nie umiesz
milczeć. Ale Panie – usprawiedliwiał się Sebastian – czyż mogłem milczeć, widząc taką niesprawiedliwość? Nie wiesz –
odpowiedział Jezus, że bogacz musiał zgubić swoją sakiewkę, bo pragnął
wykorzystać pieniądze w niegodnym celu. Natomiast ów ubogi bardzo ich
potrzebował. Gdyby młodego człowieka zatrzymała straż, to on nie zdążyłby na
statek i tym sposobem uratowałby swoje życie, ponieważ statek właśnie teraz na
pełnym morzu tonie”.
We wszystkich
czynach człowieka, dziejach ludzkości, jeżeli je głęboko analizować i dobrze
zrozumieć, to można dostrzec zamysł Boży. Nie jesteśmy w stanie wytłumaczyć
sobie woli Pana, winniśmy ją przyjąć. Ostatnie informacje podają, że ekipa
samolotu, który tak tragicznie zakończył swój fatalny lot, w ostatnich chwilach
uświadomiła sobie nieodwracalny los…jeden z pilotów modlił się: przyjdź
królestwo twoje, bądź Wola Twoja…To była Wigilia Bożego Miłosierdzia…
Ewelina
Borsuk